Imię Grigorija Szałwowicza Czchartiszwili rzadko gości na okładkach książek, za to Boris Akunin, jego alter-ego, to nazwisko znane bodaj każdemu miłośnikowi prozy kryminalnej. Przy okazji polskiej premiery pierwszego tomu cyklu”Bruderszaft ze śmiercią” rozmawiamy z pisarzem o, a jakże, literaturze oraz sytuacji politycznej w Rosji.
Bartosz Czartoryski: Dogaduje się pan z Borysem Akuninem?
Boris Akunin: Zazwyczaj tak, to fajny facet, łatwy w obyciu. Ale bywały dni, kiedy męczyło mnie już jego towarzystwo i siadałem do pisania z Anną Borisową (tłumaczoną już na polski) i Anatolijem Brusnikinem (jeszcze nie). Kiedy zmieniam pseudonim, przybieram nie tylko inne nazwisko, ale i styl pisania. O to w tym wszystkim przecież chodzi.
Czy można owe zmiany poczytać za próby ucieczki od kryminału, który jest, no cóż, silnie skonwencjonalizowanym gatunkiem literackim?
Konwencja to rzecz autorowi niezwykle pomocna, bo nawet mając do dyspozycji gotowe schematy, można z nich zbudować zupełnie nową rzecz. I, mówiąc prozaicznie, oszczędzić czas! Wytrawny czytelnik je rozpoznaje, co umożliwia autorowi zastosowanie pewnych skrótów narracyjnych, a to wychodzi powieści na dobre, służy dynamice i tempu. Poza tym w historii detektywistycznej pewne klisze dają pisarzowi szansę na wywiedzenie czytelnika w pole, na grę z jego oczekiwaniami. Powiedzmy na przykład, że czytelnik założy, iż profesor Moriarty musi być szwarccharakterem. Czyli tworzy się kogoś, kto przypomina Moriarty’ego, kogoś rozpoznawalnego na pierwszy rzut oka i do bólu przewidywalnego, aż na końcu postać okazuje się świętoszkiem. Niespodzianka!
Powiedziałbym, że wszystko zależy od autora. Są pisarze, których można by określić mianem „narodowych”, jak na przykład Henryk Sienkiewicz, i są autorzy kosmopolityczni, chociażby Joseph Conrad. Skandynawskie kryminały są bardzo popularne w Północnej Europie, ale w Stanach już mniej, a w Rosji mało kto je czyta. Myślę, że istnieje bezpośrednia korelacja pomiędzy poziomami entropii i adrenaliny w różnych krajach. Im bardziej monotonna i spokojniejsza jest codzienność, tym większa szansa, że skandynawska proza chwyci. Kiedyś rozmawiałem z islandzkim pisarzem powieści detektywistycznych i mówię, że musi im być tam strasznie ciężko, bo nie dzieje się nic okropnego. A on na to, że istotnie, że zły zawód sobie wybrał, bo u nich rozjechana kaczka na jezdni – rejon Reykjaviku aż się od nich roi – urasta do rangi wydarzenia.
Na okładce ostatnio wydanej u nas pańskiej książki „Młokos i diabeł”/„Cierpienie złamanego serca” wydawca nazywa cykl „Bruderszaft ze śmiercią” połączeniem tekstu literackiego z wizualnością dzieła filmowego. Jak narodził się podobny pomysł i co to w ogóle znaczy?
Książka ta narodziła się jako scenariusz serialu telewizyjnego, który ostatecznie nie został zrealizowany. Lecz sam pomysł, fabuła, konwencja thrillera szpiegowskiego spodobały mi się na tyle, że pomyślałem o własnoręcznym nakręceniu filmu, tyle że bez kamer i obsady, samymi słowami okraszonymi paroma ilustracjami, zresztą imitującymi filmowe kadry. Umieściłem też stare fotografie z pierwszej wojny światowej, bo wtedy dzieje się akcja. Rozdziały są krótkie i przedzielone nagłówkami, jak w niemym kinie. Załączyłem też swoistą „ścieżkę dźwiękową”, melodie towarzyszące akcji, co jednak, jak mniemam, zginęło w tłumaczeniu, bo jednak stare piosenki są, cóż, zbyt ezoteryczne kulturowo. Zrezygnowałem z literackiego ozdobnika na rzecz zmaksymalizowania stymulacji wizualnej wyobraźni czytelnika. Każda postać, każda sytuacja musi zostać wyraziście zobaczona trzecim okiem. Takie jest założenie, aby czytelnik ujrzał dosłownie wszystko.
AFP
Nie tak dawno w zbiorze „Planeta Woda” posłał pan Fandorina do Polski, przed momentem mówił pan o Sienkiewiczu. Dobrze się panu Polska kojarzy?
Niech mi pan wierzy albo nie, ale Rosjanie kochają i Polskę, i Polaków. Może dlatego, że za komuny byliście naszym oknem na większy świat. A może chodzi o coś jeszcze innego, dawniejsze dzieje. Oczywiście jestem świadomy tego, że nasze relacje na szczeblu rządowym prawie zawsze były koszmarne. Jak powiedział Puszkin, to odwieczny spór Słowian między sobą. Ale na poziomie emocjonalnym Polska zdawała nam się niezwykle atrakcyjna. Kiedy byłem dzieckiem, myślałem o pańskim kraju, z jego tragiczną historią, polonezem Ogińskiego, walcami Szopena, jako smutnym, ale romantycznym. Sienkiewicz zaś to wszystko uosabiał, choć dzisiaj chyba nie odważyłbym się do niego powrócić. Pewnie wydałby mi się napuszony i sentymentalny, męczyłby mnie wydziwaczony szyk zdań, ale niektóre rzeczy są dobre w pewnym czasie.
Nie jestem pewien, na ile jest pan zaznajomiony z obecną sytuacją polityczną w Polsce, ale ludzie co i rusz wychodzą na ulicę protestować przeciwko rządzącym…
Zazdroszczę. Chciałbym, żeby Rosjanie tak aktywnie protestowali przeciwko temu, co robi im Putin i jego zwolennicy. Szkoda.
Myśli pan, że mamy się czego bać? Myślę chociażby o napiętej sytuacji pomiędzy Rosją a Turcją.
Oj, mamy. Nigdy nie jest ciekawie, kiedy dwa rozpędzone barany biegną na siebie po wąskim moście i żaden z nich nie chce ustąpić. A tym mostem jest nasz kruchy świat.
Kiedy przestał pan czuć się w Rosji jak w domu?
Gdy ludzie przestali protestować i dali się zwieść telewizyjnej propagandzie. Bo człowiek może walczyć z rządem, ale nie z rodakami. Obrona praw tych, którzy nie dbają o swoje prawa, jest iście przygnębiającym zajęciem. A gdy do tego dochodzi, można tylko mówić i próbować przekonywać ludzi. Szczęśliwie mogę to robić, bo jestem na uprzywilejowanej pozycji pisarza. I blogera.
Jakiś czas temu ogłosił pan, że porzuci kryminały i zajmie się spisywaniem historii Rosji, i jestem niezmiernie ciekawy, jak będzie wyglądał rozdział o współczesności.
Niestety, nie zaspokoję pańskiej ciekawości, bo projekt zakończy się na 1917 roku. Moja „Historia Rosji”, której do tej pory napisałem trzy tomy, jest widziana chłodnym okiem, bez uprzedzeń, bez emocji. Ale wiem, że nie potrafiłbym pisać w ten sposób o wydarzeniach z ostatniego stulecia, to zbyt niedawna historia, zbyt osobista, historia moich rodziców i dziadków. Dlatego zdecydowałem się opisać miniony wiek w inny sposób. Rozpocząłem cykl powieści „Portret rodzinny” opowiadający o rosyjskiej rodzinie żyjącej w XX wieku. Dwie pierwsze książki już zostały opublikowane, pierwsza dzieje się w drugiej dekadzie, druga w trzeciej. Kolejną osadzę w latach trzydziestych. I tak dalej, aż do współczesności. Książki te są emocjonalne, osobiste, pełne tego, co myślę. Czyli to coś zupełnie odmiennego od mojej „Historii Rosji”.
Rozmawiał Bartosz Czartoryski
Boris Akunin – rocznik 1956, rosyjski eseista, tłumacz z japońskiego i pisarz gruzińskiego pochodzenia; od 1958 mieszka w Moskwie. Znany jest przede wszystkim jako autor tłumaczonych na wiele języków serii powieści kryminalnych: “Przygody Erasta Fandorina”, Prikluczenija magistra (“Przygody magistra”) i “Prowincjonalny kryminał, czyli przygody siostry Pelagii”. Jego utwory reprezentują tzw. literaturę środka, plasując się pomiędzy wielką literaturą rosyjską a literaturą sensacyjną. W roku 2000 Akunin otrzymał zaszczytny tytuł rosyjskiego pisarza roku.